Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
27 |
28 |
01 |
02
|
03 |
04
|
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12
|
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18
|
19 |
20 |
21 |
22
|
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
Najnowsze wpisy, strona 2
Żałuję, że nie spisałam go rano. Był piękny. Właściwie to szkoda, że to się nie działo (nie dzieje) naprawdę... Tak, śnił mi się facet. Ale nie przypominał on żadnego z moich znajomych płci wiadomej. Nawet nie wiem, jak to się stało, ale byliśmy ze sobą. Tak całkowicie. Kochałam go i czułam się bezpieczna. Tak, poczucie bezpieczeństwa... I to wcale nie był sen przesycony erotyzmem. To był sen, w którym... W którym po prostu byłam szczęśliwa...
Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Nie czułam w stosunku do mężczyzn niechęci i strachu zarazem. Może (na pewno) to kwestia ostatnich wydarzeń, po prostu tak bardzo boję się kolejnego rozczarowania, kolejnej pomyłki, że aż nie chcę czegokolwiek zaczynać. Nie chcę nawet wychodzić na spotkania. Chcę się zaszyć w kącie swojego pokoju i przespać ten czas. Potrzebuję tego.
Nie umiem sobie nawet wyobrazić tego "nowego czegoś". Nie czuję się gotowa na to, by uczyć się nowego człowieka. By zaakceptować to, że on całuje inaczej, dotyka inaczej, wypowiada się inaczej, pachnie inaczej, interesuje się czymś innym, jest po prostu inny.
Nigdy bym nie przypuszczała, że dopadnie mnie kiedyś taki stan.
Było sobie dwóch mężczyzn. W pierwszym kochałam się jako małolata mająca małe pojęcie o "tych sprawach", jak i o wszystkim innym również. Była to miłość nieszczęśliwa, bardzo intensywna, no i platoniczna. Wybranek mojego serca miał bowiem dziewczynę, z którą był już dość długo. Kiedym się o tym dowiedziała, serce mnie się ścisnęło. Strasznie to przeżywałam, ale ostatecznie jakoś dałam radę. Minęły dwa lata od chwili, kiedy zrozumiałam, że "mój ci on", gdy mężczyzna ów raczył spojrzeć na mnie okiem łaskawszym. Było to w czasach jego "kryzysu małżeńskiego", kiedy to zerwał ze swoją dziewczyną, pospotykał się ze mną, po czym podziękował mi za grę i wrócił do swej ukochanej, równocześnie wypalając we mnie całe uczucie, jakim go darzyłam. Ale dopiero od jakiegoś roku umiem na niego normalnie patrzeć.
Drugi mężczyzna pojawił się w okresie tych dwóch lat jakie minęły od mojego zakochania się w mężczyźnie pierwszym do chwili, gdy tenże mężczyzna był się odezwał. Magiczny, szalony związek. Kochałam go i nienawidziłam, dlaczego? Bo byłam za smarkata, zbyt głupia, by pojąć, jakie mnie szczęście spotkało. A gdy już to zrozumiałam i pokochałam każdy maleńki fragmencik ciała i osobowości tegoż mężczyzny, był on już poza moim zasięgiem, w ramionach najpierw jednej, a potem drugiej dziewczyny, z którą jest dotychczas.
Podobający mi się mężczyzna z jednej z poprzednich notek ma uśmiech i spojrzenie drugiego mężczyzny. A mężczyzna, którego poznałam całkiem niedawno, ma jego głos i jest ogólnie podobny. Pierwszy mężczyzna z tej części tekstu jest ślepo zapatrzony w swoją dziewczynę oraz w sprawy, które nie bardzo rozumiem. Drugi mężczyzna z tej części tekstu wczoraj wyznał mi, że mu się podobam. Z MOIM mężczyzną, o którym pisałam wcześniej, zerwałam w czwartek. Nie byłam w stanie pokochać tego chłopca. Bo to jednak chłopiec był, a ja potrzebuję... faceta. Drugi mężczyzna z tej części tekstu zna moją sytuację, a więc nie chce stawiać mnie w drugiej, równie głupiej. Nie chce, bym musiała dokonywać radykalnych wyborów. Jest bardzo miły, sympatyczny, przystojny. Ale ja boję się wchodzić w związki. Już. Właściwie można powiedzieć, że do czwartku było mi wszystko jedno, dziś nie jest. Nabieram doświadczeń, których nie chcę powtarzać. Zanim wkroczę w związek, muszę być tego absolutnie pewna. Bo nie chcę ranić. Nie chcę się bawić facetami, wcale nie sprawia mi to frajdy. Tylko że zawsze pozostanie strach, że gdy już spotkam tego mężczyznę, coś mi się odwidzi, wpadnie do łba i... I znowu popełnię ten sam, głupi błąd.
Boję się pokochać...
Chciałabym być tą samą małą dziewczynką, którą byłam kiedyś. Chciałabym żyć sobie beztrosko, tak po prostu, tak o. Ale cały czas się zmieniam. W sumie i tak jestem już dużo spokojniejsza, minął mi etap przeraźliwego lęku o wszystko i wszystkich, minął etap nienawiści do ojca, minął etap pierwszych nieudanych związków, pierwszej miłości, pierwszych rozczarowań, przygód... Cały czas pozostaje niewytłumaczalny smutek po śmierci ojca i te same, głupie problemy i głupie błędy. Plus superbonusy. Mamo, ja nie chcę brać udziału w tym teleturnieju. Ja chcę prowadzić normalne życie...
Związki, nawet te połowiczne, najbardziej prymitywne, śmieszne, zwał jak zwał - uczą. Uczą życia. I wpajają do głowy zasady, które należałoby wreszcie zapamiętać. I wprowadzić w czyn. Ja nauczyłam się już, że nie należy:
1. Kłócić się z facetem, gdy ma się okres.
2. Przebaczać zdrady.
3. Płaszczyć się przed facetem.
4. Narzucać się facetowi.
5. Usypiać swojej czujności.
6. Tracić głowy dla faceta.
7. Bezgranicznie ufać facetowi.
8. Wiązać się z kumplem.
9. Być z kimś bez "chemii", ot tak, dla samego faktu bycia.
10. Traktować wszystkiego śmiertelnie poważnie.
11. Wracać do faceta, z którym się zerwało.
12. Rozpamiętywać czegoś, co nie ma przyszłości.
13. Przeskakiwać z jednego związku w drugi natychmiast, bez chwili "odpoczynku".
14. Zasada bonusowa: NALEŻY SIĘ SZANOWAĆ.
A tymczasem upijam się muzą HEY, mój związek jest w totalnej rozsypce (o ile już się nie rozsypał), a człowiek, o którym pisałam bodajże w poprzedniej notce, jest zajęty i chyba znowu zakochany. Ale nic to. Podejrzewam, że nie tylko z tego względu i tak nie moglibyśmy być razem. Poza tym, o niczym innym teraz nie marzę, jak o zwyczajnej samotności. Wolności. Byciu sobą bez żadnego skrępowania. Po prostu chcę być teraz sama, choćbym się miała skręcać z braku faceta. Dam sobie radę. Muszę się tylko uporządkować.